środa, 27 listopada 2013

#12

♫ Lana del Rey - Blue Jeans

Zaniedbałam bloga, zaniedbałam tumblra (sic!) i zaniedbałam pisanie. Nie mam całkowicie nic na swoje usprawiedliwienie. Moja wina, moja wina, moja bardzo wielka... Z resztą wiecie, jak to dalej idzie. Wpadłam w melancholijny nastrój i gdyby to tylko było możliwe, nie wychylałabym nosa poza drzwi mojej sypialni. Czuję się... złamana. Dokładnie tak - złamana. Tylko to słowo przychodzi mi na myśl, kiedy się nad tym wszystkim zastanawiam. To nie jest już nawet blokada twórcza, tylko poddanie się. Może to tylko jesienna depresja, a może tęsknota za czymś, co utraciłam? Chociaż tak naprawdę to coś nigdy nie było w moim zasięgu, bez względu na to jak bardzo łudziłam się, że jest inaczej. Zadzwonił dzisiaj do mnie mój dobry znajomy. Jamie to świetny facet, ale nie ma szczęścia w miłości. Okej, może jest Piotrusiem Panem i Graczem w jednej osobie, ale miło się z nim gada. No i nikomu nie życzę złamanego serca ani nieszczęśliwej miłości, a J. cierpi na oba te przypadki jednocześnie. Kiedy w końcu udało mi się złapać trochę oddechu po skończeniu projektu dla Mrs. Robinson, zaczęłam się zastanawiać jak to jest u mnie. Na początku listopada wrócił Lucas - kolejny uroczy facet z gatunku Piotrusiów Panów. Kilka dni temu odezwał się natomiast mój prywatny Mr. Big - Gracz nad Graczami, który jak nikt potrafi rozpalić moją wyobraźnię i zazwyczaj ma do tego jeszcze świetne wyczucie czasu. Dla rozrywki flirtowałam nawet z K., ale jednak cały czas coś jest nie tak. Jakaś część układanki, zwanej również moim życiem, zdecydowanie nie pasuje. Tęsknię za czymś bliżej nieokreślonym. Moje wspomnienia coraz częściej wędrują w stronę duetu M.&M., czyli dwóch takich, którzy złamali mi serce (chociaż określenie 'wyrwali' chyba lepiej odzwierciedla moje odczucia). Z każdym kolejnym miesiącem zaczynam tracić nadzieję na to, że kiedykolwiek uda mi się stworzyć jakiś normalny, zdrowy i szczęśliwy związek. Na razie trafiam na relacje dziwne, skomplikowane, irytujące i takie, których nie potrafię zaklasyfikować. 

Jakby tego było mało wszystko mnie drażni i rozprasza. Jestem w połowie opowiadania o MM i JFK (inspirowane pewnymi zdjęciami, książką i niedawną rocznicą śmierci Kennedy'ego), spisałam sześć kolejnych pomysłów na krótkie formy oraz cykle opowiadań, ale co z tego, skoro nie potrafię się zdecydować na cokolwiek? Główny projekt leży odłogiem - utknęłam na bohaterach drugoplanowych i za żadne skarby świata nie wiem, jak ruszyć dalej. 

Momentami czuję się jak wrak człowieka. Szaleję przez samotność, ale jednocześnie boję się wyjść do ludzi. Huśtawka nastrojów od ostatniego stadium depresji po dziką euforię nie ułatwia mi niczego. Popadam w dziwne stany lękowe, do tego stopnia, że opuściłam zjazd na początku listopada. Do tego znów wróciły migreny, które potrafią wyjąc mi nawet trzy dni z życia. Tak, jestem złamana i rozbita. Powoli tracę samą siebie i pogrążam się w tym dziwnym letargu. Brakuje mi M. - rozmowy z nim zawsze potrafiły wywołać we mnie jakiekolwiek emocje, a teraz przestaję czuć cokolwiek. Doprowadzał mnie do śmiechu, do płaczu i do złości, ale przynajmniej był przy mnie. Tak jak Jamie nie potrafię odpuścić, ale jednocześnie nie chcę już więcej walczyć, bo akurat ta sprawa z góry skazana jest na porażkę. 

Wyszło trochę depresyjnie, co? Na szczęście zbliżają się święta, a ostatni weekend na uczelni nie był taki zły. Zwłaszcza, że odkryłyśmy z dziewczynami obłędną knajpkę, w której podają przepyszne grzane piwo. Powoli wracam do świata żywych i biorę się w garść. W końcu związki się rozpadają, ludzie przychodzą i odchodzą, a może ja też dam szansę komuś, kogo spisałam na początku znajomości na straty? Mój Big i jego liberalne podejście do tej sfery życia są w takich chwilach nieocenione. Wiecie, że wystarczyło kilka minut rozmowy z nim, żebym poczuła się jak seksbomba, która może podbić cały świat? Uwielbiam być jego kociakiem. Czasem dobrze przyjaźnić się z facetem, nawet jeśli ta przyjaźń ma niezliczoną ilość podtekstów i gorącą linię w najmniej odpowiednich momentach. 
Przepraszam za nieskładny i popaprany tekst, ale... w końcu to mój blog. Wynagrodzę wszystko, kiedy wrócę do formy. Na koniec przytoczę słowa Carrie Bradshaw - Odchodząc, pomyślałam, że mężczyźni są jak narkotyk. Raz powodują depresję, raz euforię.
Jak się tu z nią nie zgodzić? 

xoxo,
C.  

Grafika pochodzi z tumblr.com

2 komentarze:

  1. Myślę że zamiast użalać się nad swoją blokadą twórczą i tak dalej.. Weź się w garść! Usiądź i zacznij pisać byle co, bo użalanie się nad sobą nie przyniesie żadnego efektu ;)

    FANKA

    OdpowiedzUsuń
  2. Droga Carrie!
    Pokonaj lepiej depresję czy blokadę twórczą i pisz, to pomoże, a ja czekam na coś twojego! Kibicuję bo uwielbiam twój styl pisania, jesteś niesamowita <3

    OdpowiedzUsuń