czwartek, 31 października 2013

#11


Nie przepadam za jesienią od kiedy nie wiąże się ona z robieniem ludzików z kasztanów i żołędzi. Nienawidzę deszczu, ubierania na siebie miliona rzeczy, bo o szóstej rano, kiedy wychodzę z domu, są czasami przymrozki. Nie cierpię tego, że wcześnie robi się ciemno, nie można wypić piwa w plenerze. Nie lubię jesieni za milion innych powodów i to mnie więcej od trzeciej klasy szkoły podstawowej. Okej, może od kilku lat nie jest aż tak strasznie przez efekt cieplarniany, ale jesień straciła dla mnie swój urok bez pięknie ubarwionych drzew, bukietów z różnokolorowych liści, które przynosiłam do domu i kasztanów. Jednak jest jedna rzecz, na którą czekam z utęsknieniem - Halloween. Kiczowate, amerykańskie święto, które przyprawia o ból dupy hierarchów polskiego kościoła katolickiego. Dla mnie trzydziesty pierwszy października jest dniem magicznym. Uwielbiam dekoracje, przebrania i wszystko, co związane jest ze straszydłami wszelkiej maści - od czarownic, przez duchy, zombie, kościotrupy, demony i wiele inne stworzenia, na wampirach kończąc. Od zawsze miałam słabość do tego typu legend i bajek - to moja odskocznia od problemów świata codziennego. Mimo, że czasami jestem wręcz do bólu racjonalna, podświadomie wierzę w siły nadprzyrodzone. Urzekają mnie niektóre zwyczaje, tradycje, wierzenia. Dla mnie czarownice mieszkają w chatkach w lesie i mieszają w kotłach tajemnicze składniki, mają swoje księgi czarów i szepczą zaklęcia. Zielarki zbierają zioła o wschodzie słońca, plotą piękne wieńce z kwiatów. Wampiry są dystyngowanymi, pięknymi istotami, które żywią się ludzką krwią i palą się w promieniach słońca. Strzygi, sukkuby, banshee... Ile kultur, tyle legend i niezwykłych ras. Czy to nie fascynujące? 
Jako mała dziewczynka kolekcjonowałam magazyn W.i.t.c.h. Do tej pory po moich szufladach walają się niektóre numery. Co to była za frajda! Czytanie horoskopów, wróżby, ale nie tylko. Dzięki temu pisemku mój dom zawsze pachniał potpourri, pokój rozświetlony był świecami, a ja nauczyłam się robić świetne przekąski i napary do picia, które są zdrowsze od gotowych herbat. Poznałam tajniki aromaterapii, feng shui i dowiedziałam się, że dobieranie kolorów na co dzień ma duże znaczenie. Świetną zabawą było poznawanie legend, zwyczajów, mitologii i bajek. Uwielbiałam tą szczyptę magii, jaką miało moje dzieciństwo.
Przemilczę fakt wielkiej krytyki, z jaką spotyka się ta zabawa w Polsce. Faktycznie dzieci zbierające cukierki w przebraniach potworków i postaci z bajek to małe bękarty szatana. Zupełnie jak ja. Najlepiej spalmy wszystko co fajne na stosie i posypmy głowy popiołem. Podaruję sobie temat religii i tolerancji w naszym kraju, bo niestety są to śliskie sprawy i wolę się o nich nie wypowiadać, przynajmniej na razie. 
Dzisiaj Halloween spędzam trochę inaczej - nie przebieram się i nie wywołuję duchów, jak to bywało. Idealny wieczór dla mnie to wino i filmy Tima Burtona oraz takie perełki jak Carrie, Van Helsing, uroczy Hotel Transylwania, Mroczne cienie i cała gama horrorów, które straszą napięciem i historią, a nie latającymi flakami. Gnijąca Panna Młoda i The Nightmare Before Christmas mają dzisiejszej nocy niesamowity urok i klimat. Wszystkim życzę więc strasznego Halloween, góry słodyczy, wizyty duszka Casperka i koszmarnych snów!

Kilka informacji:
  • W zeszły piątek premierę miał nowy serial NBC 'Dracula'. Tak - ten sam legendarny Dracula na motywach powieści Brama Stokera. W tytułowej roli możemy podziwiać Jonathana Rhysa Meyersa, który jest wprost genialny i wygląda jeszcze lepiej niż w 'Dynastii Tudorów'. Serial gorąco polecam - jest klimatyczny, świetnie zrobiony i stał się dla mnie miłą odmianą po amerykańskim koszmarku jakim okazał się długo wyczekiwany 'Reign'. Mogę przełknąć naprawdę dużo, ale Maria Stuart biegająca w sukni, która wygląda jak studniówkowa po prostu nie przejdzie. Jedynym atutem tego serialu jest to, że główna bohatera w przyszłości zostanie w końcu skrócona o głowę. Podsumowując 'Dracula' wymiata. 
  • Znów mam kryzys pisarski. O dziwo nie cierpię na brak weny, ale na bardzo niską samoocenę. Wydaje mi się, że moje teksty nie są dobre, a co za tym idzie, przechodzi mi ochota na pisanie. Jakby tego było mało, uczelnia daje mi w kość ta bardzo, że nie mogę skupić się spokojnie na pisaniu, kiedy czuję na karku lodowaty oddech wszelkich projektów zaliczeniowych. W każdym razie szukam kilku duszyczek, którym od czasu do czasu mogłabym coś podesłać do obiektywnej oceny. Chętni? 
  •  Koniec z M., przerwa od K. - w końcu czuję się wolna!
  • Z Kath myślałyśmy dzisiaj nad nowym, wspólnym projektem. Okazuje się, że pomimo różnic w upodobaniach potrafimy się całkiem nieźle dogadać, iść na kompromis i znaleźć wspólny grunt. Czy uda nam się coś naprawdę stworzyć jeszcze nie wiem, ale zabawa przez całe popołudnie była świetna! 
  • Obiecałam, że będzie notka i jest - szaleństwo! ;)
xoxo,
C.  

Grafika pochodzi z tumblr.com

środa, 30 października 2013

#10


Dzisiaj wyjątkowo nie będzie o pisaniu, a o związkach damsko-męskich i nie tylko. Bycie kobietą w dzisiejszych czasach wcale nie jest takie łatwe, jak mogło by się wydawać. Zauważyliście, że pomimo feministycznego wyzwolenia, my przedstawicielki płci uważanej powszechnie za tą ładniejszą, nadal odczuwamy presję społeczeństwa jeśli chodzi o bycie w związku, jego legalizację i czas na rodzenie dzieci? Żeby nie było, nie jestem feministką. Tak, jestem za równouprawnieniem, ale mój feminizm kończy się, kiedy trzeba wnieść zakupy na piąte piętro, albo naprawić cokolwiek związanego z elektryką/hydrauliką. W gruncie rzeczy nadal wymaga się od nas tego samego co przez ostatnie wieki, czyli rodzenia dzieci i cerowania skarpet męża. W dużych miastach liberalne podejście do stylu życia jest sprawą indywidualną i tak naprawdę nikogo nie obchodzi, ale w mniejszych miejscowościach, czy nawet w konserwatywnych rodzinach pewne rzeczy są nie do przejścia. Masz trzydzieści lat na karku, robisz karierę, nie masz chłopaka i nie planujesz dzieci? W takim razie jesteś już zaszufladkowana jako stara panna i pewnie za pięćdziesiąt lat umrzesz w swoim mieszkaniu, zgorzkniała i nieszczęśliwa. Z jednej strony chcemy być tymi singielkami rodem z Seksu w wielkim mieście - sukces, błyskotliwa kariera w jakiejś opłacalnej branży, lunche w modnych restauracjach, cosmo w najlepszych klubach i sypianie z każdym przystojniakiem, zaczynając od portierów i barmanów, na prawnikach i rekinach biznesu kończąc. Z drugiej strony nadal cierpimy na kompleks żony ze Stepford - chcemy mieć wesele jak z bajki, kochającego męża i gromadkę dzieci, dom z wielkim ogrodem, psa mieszkającego w drewnianej budzie i życie jak z bajki, tyle, że nie takiej o księżniczce, która poznaje księcia, tylko tej bardziej realnej, gdzie nie pracujemy zawodowo, zajmujemy się domem i pieczemy idealne, czekoladowe muffiny. I to wszystko przed trzydziestką. 
Obiad z Niką, przyjaciółką ze studiów, wbrew pozorom i oczekiwaniom nie przyniósł mi żadnych nowych i sensownych odpowiedzi. Nika jest śliczną, sympatyczną dziewczyną, której nie da się nie lubić. Niziutka blondyneczka, o hipnotyzującym spojrzeniu i radosnym uśmiechu. Przypomina mi roześmianego elfa, tyle że w świetnych ciuchach i obłędnych obcasach. Starsza ode mnie jakieś trzy-cztery lata, pracująca i oddana matka, singielka. Oczywiście po meksykańskiej kuchni, jakimś alkoholu, przy paczce papierosów tematy zeszły na te najbardziej ciekawe, czyli dotyczące związków. N. uwielbia imprezować, flirtować i romansować. Z ojcem swojego dziecka nie jest związana, ale czasami bawią się w dom. Cały czas szuka miłości - takiej jednej jedynej, która zapiera dech w piersiach i jest już na zawsze. Randkowanie jest u niej nieco problematyczne, bo w końcu nie może przedstawić byle kogo swojemu synkowi. Jako singielka, Nika jest jednak szczęśliwa. Ma czas dla swojego dziecka, przyjaciół i biznesu, który właśnie otworzyła. Żywy dowód na to, że wcale nie trzeba wychodzić za mąż na siłę, bo tak wypada, kiedy dziecko jest w drodze. Życie singielki jest wygodne, bo nie ma się zobowiązań, ale posiadanie kogoś na wyłączność też jest fajne. Jak więc zdecydować? Dlaczego sama idea posiadania faceta, czy bycia w jakimś zdeklarowanym lub sformalizowanym związku, wciąż jest dla nas rzeczą priorytetową? 
Osobiście wychodzę z założenia, że lepiej być singielką, niż wiązać się z kimś na siłę. Sparzyłam się już w ten sposób kilka razy i nie chcę powtarzać tego błędu. W nietórych sprawach po prostu nie da się iść na żywioł, bo czasami nasze oczekiwania bardzo rozmijają się w rzeczywistością i czujemy jedynie zawód. Oba tryby życia - singielski i w związku - mają swoje wady i zalety. Z jednej strony wolność, a z drugiej budzenie się u boku swojej drugiej połówki. Na razie jestem sama i jest mi z tym dobrze. Randkowanie na dłuższą metę jest bardzo męczące, a nieraz nawet frustrujące, podobnie jak imprezowanie w klubach średnio co tydzień. Wiem, że znajdę swojego księcia z bajki, ale jeszcze nie teraz. 
A ta w ogóle to jutro Halloween, więc pewnie pojawi się notka tematyczna, o. I przepraszam za opierdalanie się przez ostatnie kilka tygodni - jakoś nie mogłam zebrać się w sobie do pisania. 

xoxo,
C. 

niedziela, 13 października 2013

#09


Jak napisać powieść? Bóg mi świadkiem, że chciałabym znać odpowiedź na to pytanie. Ponieważ traktuję pisanie bardzo poważnie i w końcu chciałabym stworzyć coś, co ma ręce, nogi i nie kończy się po dwóch rozdziałach, ostatnio przeczytałam na ten temat dość sporo poradników. Oglądnęłam nawet jakiś filmik na youtube, gdzie pewna pisarka, której los poskąpił nieco talentu do wypowiedzi ustnych, wypowiadała się o najważniejszych aspektach pisania i tworzenia, analizując je krok po kroku. Stwierdziła między innymi, że coś takiego jak inspiracja nie istnieje i to poruszyło mnie najbardziej. Trochę ciężko mi się zgodzić z jej stwierdzeniem. Moim zdaniem postanie, przynajmniej na początku, kiedy autor wyrabia sobie styl i dopiero debiutuje, nie może zostać sprowadzone do przymusowej, ośmiogodzinnej pracy. Oczywiście, czasami trzeba się zmusić do wykrzesania z siebie chociażby jednego zdania (chyba, że jest się tak upartym leniwcem jak ja - wtedy nawet to bywa problematyczne), ale dla mnie inspiracja jest podstawą. To właśnie z niej, czy może raczej z nich, czerpię wszelkie pomysły na fabułę. Są to dźwięki, melodie, słowa piosenek, czasami teledysk, zdjęcie, czy chociażby zdanie przeczytane lub usłyszane przez przypadek. Niekiedy wystarcza jedno niepozorne słowo, żeby ruszyła cała lawina (tak, tak, tutaj też jestem wyjątkiem od reguły). Najważniejsze jest pozbycie się blokady, która uniemożliwia pisanie - o tym mogłabym napisać prawdziwy elaborat, ale to chyba temat na osobny wpis na blogu. Osobiście najbardziej lubię pierwsze etapy pisania. Dzięki inspiracji pojawia się pomysł, potem przychodzą kolejne i układają się w jedną całość. Z chaosu wyłania się "coś". Jeszcze nie wiem, czy opowiadanie, czy powieść w odcinkach, czy może powieść z prawdziwego zdarzenia. Widzę pojedyncze sceny, układam plan wydarzeń i staram się połączyć logicznie kolejne punkty odniesienia. Przynajmniej tak pracuję teraz. W czasach gimnazjum i liceum, pisałam z doskoku i nie wychodziło to najlepiej. Bez planu działania, przemyślanej fabuły, pomysły kończyły się po drugim rozdziale i szczerze powiem, że trochę szkoda, bo niektóre historie miały całkiem niezły potencjał. Wracając do teraźniejszości - moim ulubionym zajęciem jest tworzenie postaci. Sentyment, który pozostał po grach na forach second life. Uwielbiam bawić się w Stwórcę. Wymyślanie historii, ciekawostek o bohaterze, charakteru i wyglądu, to dla mnie świetna zabawa, chociaż bywa frustrująca. Kath wie, że uwielbiam mieć wszystko dopięte na ostatni guzik i nawet imiona muszą być perfekcyjne. Godnie przemilczę fakt ile potrafi być przy tym biadolenia. 
Ten nieco przydługi wstęp ma na celu poinformowanie, że w końcu wzięłam się do roboty. Tak, tak - koniec wymówek. Na razie tonę w notatkach pisanych ręcznie i nie tknęłam jeszcze wordowskiego dokumentu, ale to już kwestia czasu. 
Reszta ogłoszeń parafialnych:
  • Unholy SpiritThe pieces of dreams zostały zawieszone na czas nieokreślony. Nie zamierzam ich porzucać, ale traktuję je jako odskocznię od spraw, które są dla mnie na pierwszym planie. Nie chcę pisać na odczepnego, dlatego wolę przysiąść nad tekstami, które będę tam publikować. Borgiowski prolog i rozdział pierwszy zostaną przeredagowane, bądź napisane od nowa. Jeśli chodzi o pierwsze opowiadanie na drugim blogu... Spodziewajcie się tematyki halloweenowej, a co. 
  • Mój komp zdechł i nie chciał się podnieść. Gdyby nie Kath i jej Biały Wilk, mój Acer skończyłby żywot w marny sposób - zeżarty przez wirusy albo wyrzucony przez okno podczas ataku furii. Dziękuję wam za siedzenie nad nim przez dwa dni, od rana do nocy. Jesteście po prostu genialni i wielcy! No i macie +100000000 do zajebistości za wytrzymywanie mojego biadolenia. 
  • M. to przeszłość i tym razem mówię to z pełnym przekonaniem. Tak, chwalę się. Tak, wcale nie jest mi smutno. Ponoć zimnokrwiste suki tak mają. 
  • Zaczęłam trzeci rok studiów, co oznacza, że w przyszłym semestrze czeka mnie egzamin licencjacki. Nadal nie robię notatek na zajęciach, snuję się nieprzytomnie po korytarzach mojej cudownej uczelni i śpię na wykładach. Tytuł licencjata mam już w kieszeni ;)
  • Tutaj miało być jeszcze jedno ważne ogłoszenie, ale jakoś wyleciało mi z głowy, więc pewnie będzie następnym razem. Swoją drogą, czy mi się wydaje, czy ostatnio szaleję nieźle z długością tych postów? Jeśli ktoś dobrnął do końca, to bardzo podziwiam cierpliwość i dziękuję za poświęcenie ;)
xoxo,
C.